Języki oknem na świat
Czy warto uczyć się języków obcych?
Chyba każdy odpowie twierdząco. Zapewne niektórzy dodadzą jednak, że dobre
nauczenie się języka obcego przez osobę niewidomą nie jest możliwe, ze względu
na bardzo ograniczony dostęp do materiałów. Owszem, jest trudniej, ale da się
tę barierę pokonać.
Pierwszy kontakt z językiem
angielskim miałam już w laskowskim przedszkolu dla niewidomych. Słówka
poznawaliśmy poprzez zabawę, wierszyki i piosenki. Kilka lat później do Lasek
zaczęły przyjeżdżać wolontariuszki z Wielkiej Brytanii. Dzięki zaangażowaniu
siostry Agaty, mojej świetnej wychowawczyni z internatu, regularnie
przychodziły do naszej grupy. Początkowo rozumiałyśmy niewiele, ale spędzałyśmy
wspólnie sporo czasu, więc pierwsze lody zostały szybko przełamane. Wolontariuszki
przygotowały z nami kilka przedstawień, razem wyjeżdżałyśmy do Warszawy i na
inne wycieczki. S. Agata bardzo pilnowała, byśmy w ich obecności rozmawiały po
angielsku. Buntowałyśmy się i uważałyśmy, że to jest bez sensu. Dlaczego nie
mogę zwrócić się do koleżanki po polsku? Przecież mówię do niej, nie do
wolontariuszki. Lekcje angielskiego mieliśmy także w szkole. Przez rok uczył
nas prof. Bogusław Marek, kierownik katedry filologii angielskiej na Katolickim
Uniwersytecie Lubelskim. Za swoje osiągnięcia w zakresie zwiększania dostępu
niewidomych do języka angielskiego kilka lat temu od królowej Elżbiety II
otrzymał Order Imperium Brytyjskiego. Z panem profesorem mam stały kontakt.
Jest osobą bardzo otwartą, życzliwą, pomysłową i twórczą. Wciąż wymyśla nowe
pomoce dydaktyczne ułatwiające niewidomym dzieciom naukę nie tylko
angielskiego.
Zaczynając naukę w liceum dla
widzących, odkryłam, że wymagania s. Agaty miały jednak sens. Okazało się, że moja
znajomość angielskiego znacznie przewyższa poziom innych osób z klasy. Już na
starcie wzmocniło to więc moją pozycję. Jestem przekonana, iż ułatwiło mi to
integrację. W wielu sprawach potrzebowałam pomocy (np. podyktowanie czegoś z
tablicy), ale w zamian mogłam pomóc innym w angielskim. Przez rok czy dwa
miałam raz w tygodniu dodatkowe zajęcia indywidualne, lecz nie dlatego że sobie
nie radziłam, ale po to, by zrealizować więcej materiału. Chyba od drugiej
klasy miałam też brajlowski podręcznik.
W liceum zaczęłam także uczyć się
francuskiego. Było to znacznie trudniejsze, gdyż nigdy wcześniej się z nim nie
zetknęłam, nie miałam również brajlowskiego podręcznika. Nauczycielka
wprowadzała dużo materiału, ponieważ była to klasa z rozszerzonym francuskim. Na
tym pierwszym, najtrudniejszym etapie, bardzo mi pomogła doskonale znająca
francuski polonistka. Po lekcjach dyktowała mi wszystko z zeszytów koleżanek
oraz zadane ćwiczenia z podręcznika. Potem radziłam już sobie sama, oczywiście
przy wsparciu mojej wspaniałej klasy. Kilka miesięcy przed maturą wzięłam
udział w dyktandzie dla licealistów, zorganizowanym przez sekcję francuską
Nauczycielskiego Kolegium Języków Obcych w moim mieście. Wygrałam i
postanowiłam studiować język Ludwika Braillea.
Mimo że w kolegium byłam pierwszą
niepełnosprawną studentką, spotkałam się z otwartością i życzliwością kadry.
Egzamin wstępny pisałam na brajlowskiej maszynie w osobnej sali. Następnie go
odczytałam. Niektóre fragmenty musiałam przeliterować, by komisja mogła
sprawdzić, jak radzę sobie z francuską ortografią. Studia wymagały ode mnie
dużo wysiłku i czasu. Zdecydowaną większość wykładów nagrywałam. Nie umiem
uczyć się z nagrań, więc po powrocie do domu spisywałam ich treść w brajlu.
Nieznająca francuskiego mama dyktowała mi teksty potrzebne podczas ćwiczeń. W
czytaniu pomagały mi koleżanki, czasem także wykładowcy z Francji. Zapisałam
się też do brajlowskich bibliotek w Genewie i Brukseli, skąd pocztą
wypożyczałam część lektur. Niektóre egzaminy zdawałam ustnie. Nauczycielka
gramatyki nagrywała mi zadania na kolokwia, podłączałam słuchawki i dzięki temu
nie rozpraszałyśmy innych czytaniem na głos i dyktowaniem. Opiekunka mojego
roku już na pierwszych zajęciach poprosiła mnie o alfabet Braillea. To jedyny
taki przypadek w mojej licealno-studenckiej karierze. Sama czytała moje
ćwiczenia z fonetyki.
Znajomość języków obcych daje
niewidomym mnóstwo możliwości, np. w sytuacji, gdy szukają pracy. Moim
pierwszym miejscem zatrudnienia było biuro poselskie. Do moich obowiązków
należało m.in.: redagowanie pism w języku angielskim i francuskim, kontakty z
ambasadami, tłumaczenia oraz korekta tekstów anglojęzycznych dla organizacji
działających na rzecz niepełnosprawnych. Gdybym nie znała języków, nie
dostałabym więc tej pracy. Obecnie pracuję w stowarzyszeniu Centrum Rozwoju
Inicjatyw Społecznych jako konsultantka ds. osób niepełnosprawnych. Tutaj
również znajomość języków obcych jest nieodzowna. Przetłumaczyłam na francuski
naszą stronę internetową, robię korekty, po angielsku kontaktuję się z
izraelską organizacją, do której chcemy wysłać niepełnosprawnych wolontariuszy,
w ramach międzynarodowego projektu pojechałam na parę dni do Czech, Grecji i
Włoch. W zeszłym roku pomagałam pani profesor Marion Hersh w zorganizowaniu
międzynarodowej konferencji na temat technologii dla niewidomych,
głuchoniewidomych i niesłyszących. Po angielsku kontaktowałam się z jej
sekretarką, w kilku krajach szukałam tłumaczy brytyjskiego i międzynarodowego
języka migowego, korespondowałam z niemiecką firmą, która na konferencji
chciała zaprezentować sprzęt komputerowy, odpisywałam na liczne maile i pytania
zagranicznych gości, poinformowałam ich, kto z kim pojedzie taksówką z
lotniska. Językiem konferencji był angielski. Po angielsku toczyły się także
rozmowy w kuluarach, podczas posiłków i wspólnej wycieczki po Wrocławiu. Jeden
wieczór spędziłam z przesympatycznym francuskojęzycznym małżeństwem profesorów.
Jeśli znamy języki, świat stoi przed nami otworem. Dzięki
znajomości francuskiego w roku 2007. wyjechałam na czteromiesięczny Wolontariat
do Belgii (organizacją wysyłającą był PZN). Podczas pobytu w Liège
przeprowadzałam wywiady, pisałam artykuły, uczyłam Turczynki francuskiego,
uczestniczyłam w zajęciach logopedycznych z dziećmi i młodzieżą. Nawiązałam też
przyjaźnie i ciekawe kontakty, m.in. z rodziną pisarki, której twórczość była
tematem mojej pracy magisterskiej.
Uważam, iż osoba niewidoma nieznająca żadnego
języka obcego, nie jest w stanie samodzielnie wyjeżdżać za granicę, gdyż jest
to zbyt ryzykowne. Niekoniecznie trzeba znać język kraju, do którego się
jedzie, choć oczywiście tak jest najprościej, ale jakiś trzeba znać. W Szkocji
bez problemu porozumiewałam się z dworcową i lotniskową asystą. Idąc z
lotniskowym asystentem, spotkałam nieznającą angielskiego Polkę podróżującą z
dzieckiem na wózku. Miała dostać asystę, ale o niej zapomniano. Wyjaśniłam
wszystko mojemu towarzyszowi, interweniował i otrzymała pomoc. Znajomość
angielskiego umożliwiła mi wzięcie udziału w zorganizowanej w Edynburgu
konferencji na temat niezależnego życia i włączenie się do dyskusji. Podczas
licznych podróży miałam też niemiłe niespodzianki: pijany asystent na peronie
paryskiego dworca, który nie zamierzał mnie zaprowadzić do umówionego wcześniej
miejsca, zmiana bramki na lotnisku w Brukseli, gdy pomagająca mi osoba z
personelu gdzieś sobie poszła, mimo zapewnień na telefonicznej linii dla
niepełnosprawnych, brak asysty na przylotniskowej stacji w Glasgow, opóźnienie
samolotu, niezapowiadanie stacji, rozdzielanie wagonów. Gdybym nie znała
angielskiego i francuskiego, w takich sytuacjach na pewno bym sobie nie
poradziła.
Na
międzynarodowym szkoleniu w Budapeszcie, na które pojechałam sama, był szwedzki
stół. Kelner znał tylko węgierski, więc na śniadanie dostałam to, co uznał za
stosowne. Zmotywowało mnie to do nauczenia się nazw kilku węgierskich potraw. W
czasie pielgrzymki do Izraela angielski przydał się w pertraktacjach z
arabskimi sprzedawcami. Znajomość paru podstawowych włoskich zwrotów okazała
się pomocna w rzymskich sklepach, muzeach i pytaniu o drogę. Na studiach miałam
lektorat z hiszpańskiego. Z językiem tym właściwie nie mam kontaktu, więc
niestety sporo zapomniałam. Muszę do niego wrócić, lecz na razie brakuje mi
czasu. Wszystkim niewidomym i niedowidzącym gorąco polecam uczenie się języków.
Ich znajomość daje satysfakcję, samodzielność, niezależność, ciekawe znajomości
i kontakty, zwiększa szanse na dobrą pracę i poprawia naszą sytuację
materialną.
Pochodnia,
październik 2010