Niezwykły wolontariat
VIEWS
(Visually Impaireds Educational World Support) jest stowarzyszeniem
działającym na rzecz osób z dysfunkcją wzroku. Dzięki niemu, w ramach programu
Młodzież, 1 marca br. wyjechałam na czteromiesięczny wolontariat europejski do
belgijskiego miasta Liège. Program Młodzież jest programem Unii
Europejskiej. W ramach wolontariatu, osoby w wieku 18-30 lat, przez kilka
miesięcy mogą pracować w jakiejś zagranicznej organizacji. Dostają pieniądze na
jedzenie oraz niewielkie kieszonkowe.
W projekcie VIEWS-a
uczestniczyłam wraz z niedowidzącą Aleksandrą z Warszawy oraz niewidomą Vanessą
z Włoch. Mieszkałyśmy razem, lecz pracowałyśmy w różnych miejscach. Pracę
zaczęłyśmy po dwóch tygodniach. Przed jej rozpoczęciem miałyśmy intensywne zajęcia
z orientacji przestrzennej oraz kilka lekcji czynności dnia. Przez pewien czas,
raz w tygodniu, pod okiem niedowidzącej Sylvie, uczyłyśmy się gotowania. Przez
cały okres wolontariatu miałyśmy także indywidualne lekcje francuskiego.
Nasza praca była zróżnicowana.
Aleksandra pomagała w stowarzyszeniu działającym na rzecz imigrantów. Zajmowała
się głównie pracą biurową: wyszukiwała informacje, pomagała nauczycielce
francuskiego w porządkowaniu dokumentów, przygotowywała projekt polegający na
zbieraniu okularów, które później zostaną wysłane do Afryki. Vanessa wybrała
szkołę dla niesłyszących i niewidomych: pomagała niedowidzącym w nauce brajla i
oswajaniu komputerów, przygotowywała zajęcia pozalekcyjne.
Moim głównym zadaniem była praca w organizacji zrzeszającej kilkanaście
stowarzyszeń z dzielnicy Sainte-Marguerite, w której mieszkałyśmy.
Stowarzyszenie to wydaje bezpłatny dwumiesięcznik. Przeprowadzałam wywiady z
prezesami organizacji, następnie pisałam artykuły. Napisałam także tekst o
naszym wolontariacie oraz o moich wrażeniach z pobytu w Belgii. Mimo że jestem
już w Polsce, nadal przygotowuję artykuły, które zostaną opublikowane w
kolejnych numerach Salut Maurice. Pomagałam też w zorganizowaniu święta
dzielnicy. Uczestniczyłam również w zebraniach, a po ich zakończeniu pisałam
protokoły. Praca była bardzo ciekawa. W małym biurze byliśmy w trójkę: Gysele,
ja i nasz szef Alain. Jest otwarty, życzliwy i sympatyczny. Ufał mi,
entuzjastycznie podchodził do moich pomysłów i doceniał moje inicjatywy. Z Gysele
spędziłam znacznie więcej czasu. Szybko się zaprzyjaźniłyśmy. Dużo
rozmawiałyśmy i sporo się od niej nauczyłam. Często dzwoniłyśmy do siebie
wieczorami. Zawsze mogłyśmy na siebie liczyć. Pomogła mi w wielu sytuacjach,
m.in. trzymała mnie za rękę podczas męczarni jakie przeżywałam u chirurga
dentystycznego. Pojechałyśmy razem do mieszczącego się w Banneux sanktuarium
Matki Bożej Ubogich. Wspólnie uczestniczyłyśmy także w szkoleniu na temat
rozwiązywania konfliktów.
Moją dodatkową pracą było stowarzyszenie pomagające Turczynkom w nauce
francuskiego. Wraz z doskonale znającą turecki Chantal, zajmowałam się grupą
początkującą. Przygotowywałam proste ćwiczenia, grałyśmy w gry. Praca ta jednak
była dla mnie trudna i jej nie lubiłam: większość grupy nie miała motywacji,
spóźniała się, wychodziła przed czasem, rozmawiała wyłącznie po turecku, a dwie
kobiety przychodziły z małymi dziećmi, które bardzo przeszkadzały.
We wrześniu zamierzam
zacząć podyplomowe studia logopedyczne. Szybko nawiązałam więc kontakt z dyrektorem
szkoły, w której pracowała Vanessa. Spodobały mu się moje plany. Co najmniej
raz w tygodniu pracowałam więc z logopedką. Nie tylko obserwowałam zajęcia,
lecz również je prowadziłam. Było to dla mnie bardzo cenne doświadczenie. Jako
że w Turcji niepełnosprawność jest tematem tabu, zorganizowałam Turczynkom
wizytę w tej szkole.
Liège
jest miastem, po którym niewidomemu trudno się poruszać. Nie ma odstępów między
domami, więc łatwo można pomylić drzwi. Na chodnikach mnóstwo słupków, motorów,
stolików i worków ze śmieciami. Najgorsze są jednak psie odchody. Pod tym
względem sytuacja jest znacznie gorsza niż w Polsce. Na szczęście spotykałam
wielu chętnych do pomocy ludzi. Gdy trafiłam na roboty drogowe, robotnicy
zawsze pomagali mi je obejść. Podczas święta dzielnicy tłum rozdzielił mnie i
Gysele. Natychmiast podeszła do mnie młoda Algierka i do końca pochodu szłyśmy
razem. Jakiś mężczyzna uprzedził mnie, że za 3 metry jest psia kupa i pomógł mi
ją ominąć. Innym razem kierowca wysiadł z samochodu, by pomóc mi przejść przez
ruchliwe skrzyżowanie.
Dużym ułatwieniem dla
niepełnosprawnych jest usługa asysty. Dzięki niej sporo zwiedziłam i często
jeździłam pociągami, ponieważ, nawet gdy musiałam się przesiąść, mogłam liczyć
na personel dworca. Wybrałam się m.in. do oddalonego o 200 kilometrów
miasteczka na spektakl pt. Widzisz, co mówię?. Grali w niej niewidomi i
niesłyszący. Klan niewidomych prowadzi wojnę z klanem głuchych. Robią sobie
różne psikusy, a publiczność pęka ze śmiechu. Ostatecznie się godzą i wszystko
dobrze się kończy. Przedstawienie było tłumaczone na język migowy, a niewidomym
opisywano co się dzieje.
Bardzo dobrze działa też
asysta w sklepach: podchodzę do kasy, proszę o asystę, ktoś przychodzi i
pomaga. Jeśli ma czas, przed wrzuceniem produktów do wózka daje je do ręki.
Zwykle jednak jest zajęty i trzeba się śpieszyć. Do kasy podchodzi się więc bez
kolejki. Pomaga też wszystko upchnąć w plecaku. Kiedyś po powrocie do domu
odkryłam więc, że zamiast dwóch pudełek tic-taców, dorobiłam się dwunastu,
ponieważ były pakowane po 6. Innym razem okazało się, że zamiast ciastek
kupiłam suchary, w dodatku 3 paczki. Potem wytłumaczono mi, że gdy w
Liège chce się kupić ciastka, należy poprosić o cukierki. Problem
językowy miałam również w piekarni. Chciałam kupić bułkę. Słyszę, że
sprzedawczyni zaczyna coś kroić na maszynce. Powtórzyłam więc, że nie chcę
chleba, lecz bułkę. Okazało się, że to co we Francji jest bułką, w Belgii jest
małym chlebem.
Podczas zakupów w Lidlu
jakaś pani zapytała, jak załatwić dofinansowanie do powiększalnika.
Odpowiedziałam, że nie jestem Belgijką, ale chętnie sprawdzę. Zanotowałam numer
telefonu. Podszedł mąż i dość długo rozmawialiśmy. Gdy zostałyśmy same, Pascale
powiedziała, że 30 lat temu zaczęła mieć problemy ze słuchem, które ostatnio
bardzo się nasiliły i będzie jeszcze gorzej. Mąż zaczyna tracić wzrok. Była
przerażona. Zapytała, jak to będzie, jeśli ona straci słuch a on wzrok, bo
przecież nie będą mogli się porozumieć. Śpieszyli się, więc zdążyłam jej
powiedzieć tylko kilka pokrzepiających słów. Udało mi się zdobyć potrzebne
informacje. Kilkakrotnie rozmawialiśmy przez telefon. Zaprosili mnie na
niedzielne popołudnie. Pokazałam im brajla i używany przez głuchoniewidomych
alfabet Lorma polegający na pisaniu na dłoni rozmówcy. Oni też mnie odwiedzili,
by zobaczyć udźwiękowiony komputer i telefon oraz inny sprzęt. Wyszli
podbudowani. Życie jest naprawdę niezwykłe i pełne niespodzianek. Na swojej
drodze spotkałam ludzi, dzięki którym mogłam zapewnić jakąś Włoszkę w belgijskim
sklepie, że niewidomy i niesłyszący są w stanie się porozumieć, zaprzyjaźnić i
wzajemnie uzupełniać.
Nowych znajomych poznałam
także w kościele. Kilkakrotnie ktoś podszedł do mnie na ulicy, powiedział, że
znamy się z kościoła i zapytał, czy potrzebuję pomocy. W Wielki Czwartek było
mało ludzi, rozproszonych po całym kościele. Obok mnie nikt nie siedział. Wiem
na pewno, że co najmniej raz wstałam, a wszyscy siedzieli. Oczywiście odkryłam
to po czasie. Czułam się niezręcznie i byłam bardzo skrępowana. Nie mogłam się
już doczekać końca i wyjścia. Mimo że w Polsce uczestniczę w uroczystościach
Wielkiego Tygodnia, postanowiłam do niedzieli dać sobie spokój. Ostatecznie
jednak się przełamałam i poszłam na Drogę Krzyżową. Drzwi otworzył mi jakiś
pan. Od razu zapytałam, czy mogę obok niego usiąść. Był zaskoczony, więc
wytłumaczyłam na czym polega mój problem, usiedliśmy razem i nareszcie
wiedziałam co należy robić. Wieczorem to on mnie odnalazł. W Wielką Sobotę w
naszym kościele nie było uroczystości. Filip zapytał więc księdza, czy mógłby
mnie zabrać do innego. Podczas mszy, która miała doskonałą oprawę muzyczną,
dwóch chłopców z Afryki przyjęło chrzest i komunię. Na koniec z tyłu kościoła
był poczęstunek. W drodze powrotnej opowiedziałam księdzu o czwartkowej sytuacji.
Zależało mi na integracji. Zaproponowałam więc, że w którąś niedzielę
przeczytam czytanie. To był dobry pomysł; pozwolił mi na poznanie nowych osób i
zacieśnienie nawiązanych wcześniej kontaktów. Potem ksiądz pomógł mi w
reklamowaniu i rozdawaniu gazety, w której pracowałam. Podczas ogłoszeń
duszpasterskich, odczytał zaproszenie na organizowaną przez VIEWS imprezę z
okazji zakończenia naszego wolontariatu. Jej uwieńczeniem był posiłek w
ciemności. Do stołów podawali niewidomi. Goście mieli na oczach gogle. Podobała
mi się praca kelnerki i możliwość wysłuchania wrażeń siedzących przy moim
stoliku osób.
Grono moich znajomych znacznie się zwiększyło po opublikowaniu moich
pierwszych tekstów oraz po emisji telewizyjnego reportażu o naszym
wolontariacie. Ciekawych ludzi poznałam też na organizowanym w sąsiedniej
parafii grillu oraz w liceum, gdzie prezentowałam program Młodzież. Z
działającym na rzecz niewidomych stowarzyszeniem byłam na wycieczce tandemowej.
Vanessa i ja wzięłyśmy także udział w 25-kilometrowym marszu. Zwiedziłam też
szkołę psów przewodników.
Tematem mojej pracy
magisterskiej była twórczość belgijskiej pisarkii Marii Gevers. Koniecznie
chciałam zobaczyć jej dom oraz opisywane miejsca. Po długich poszukiwaniach,
zdobyłam numer telefonu jej synowej. Elza Willems ma 84 lata. Jest energiczna i
ciekawa świata. Z radością zgodziła się na mój przyjazd. Jej mąż również był
sławnym pisarzem. Dużo opowiedziała mi o rodzinie. Dostałam też kilka książek.
Była tak zadowolona z mojej wizyty, że ponownie mnie zaprosiła, z czego z
wielką przyjemnością skorzystałam. Poznałam także kilka innych osób z rodziny
pisarki, m.in. jej chrześniaczkę, która jest doktorem informatyki i pracuje na
uniwersytecie w Namur. Te spotkania przerosły moje najśmielsze oczekiwania. Nie
spodziewałam się, że poznam tak wiele osób z rodziny pisarki oraz tego, że
skontaktują się ze mną kolejni, chcący mnie poznać jej członkowie.
4 miesiące zleciały
bardzo szybko. Mimo trudnych chwil, żal mi było wracać. W Belgii wiele się
nauczyłam. Poznałam też wspaniałych ludzi i sporo zwiedziłam. Jako
wolontariuszka pomagałam innym. Starałam się im dać to co najlepsze. W zamian
wiele otrzymałam. To doświadczenie pozwoliło mi się bardziej otworzyć oraz
uwierzyć we własne siły.
Pochodnia, sierpień 2007