Widzisz, co mówię?

 

            Jestem niewidoma. 1 marca, w ramach unijnego programu Młodzież, wyjechałam na czteromiesięczny wolontariat do Belgii. W Liège gdzie mieszkałam znajduje się szkoła dla niewidomych i niesłyszących. Jako że już wtedy zamierzałam studiować logopedię (plany zrealizowałam na początku września – jestem na pierwszym roku studiów podyplomowych), nawiązałam kontakt z dyrektorem gimnazjum. Zgodził się na moje uczestnictwo w zajęciach logopedycznych. Nie tylko je obserwowałam, lecz także prowadziłam. Dzięki wypożyczanym z brajlowskiej biblioteki w Brukseli ubrajlowionym grom, mogłam też aktywnie uczestniczyć w lekcjach z uczniami niesłyszącymi. Zadawali mi sporo pytań dotyczących życia po niewidomemu: interesowało ich poruszanie się, nauka, gotowanie, używany sprzęt. Te pytania bardzo mnie zdziwiły. Większość uczniów z dysfunkcją wzroku stanowili niedowidzący, ale było także kilku niewidomych. Nie rozumiałam, dlaczego niesłyszący pytają mnie, skoro równie dobrze mogą zapytać swoich kolegów.

            Do szkoły przychodziłam w swoim wolnym czasie, co najmniej raz w tygodniu. Coraz lepiej poznawałam panujące w niej obyczaje, uczniów i pracowników. Niesłyszący często mi pomagali, np. w znalezieniu kogoś lub wyminięciu zaparkowanych przed wejściem samochodów. Zaczęłam odnosić małe sukcesy: niewidoma, upośledzona umysłowo i mająca problemy z rękami dziewczyna samodzielnie przeczytała pierwsze słowa z prawdziwej książki, niedowidzący Manuel powiedział, że obserwując mnie wziął się w garść, też chce pomagać innym a w przyszłości wyjechać na wolontariat, niesłyszący, zbuntowany czternastolatek zaczął czytać na głos. Przekonał go mój argument, że nie mam tekstu, nie widzę obrazków, więc nie wiem, o co chodzi. Jednak zaczęłam również zauważać, że niewidomi i głusi w ogóle się ze sobą nie kontaktują. Klasy nie są mieszane, ale przecież spotykają się na wszystkich przerwach. Tylko raz słyszałam, jak moi uczniowie, jeden niewidomy, drugi ten zbuntowany niesłyszący, zamienili ze sobą kilka słów. Gdy usiadłam na ławce, inny niesłyszący chłopak pokazał mi, że się pomyliłam, bo to ławka głuchych. Niewidomi siedzą naprzeciw. Nie zdawałam sobie sprawy, że podział jest aż tak duży. Odpowiedziałam, że się nie pomyliłam i tu zostaję. Bardzo go to zaskoczyło.

            Po tym wydarzeniu poprosiłam dyrektora o rozmowę. Niestety zbagatelizował problem. Jego zdaniem uczniowie niewidomi i niesłyszący są w świetnych relacjach, niektórzy nawet się przyjaźnią. Nie mogłam się z nim zgodzić. Powiedziałam, iż moim zdaniem oni chcieliby się poznać i mają na to ochotę, lecz nie wiedzą, jak to zrobić. Zaproponowałam wspólne wycieczki, powiedziałam o możliwości pisania na komputerze lub telefonie komórkowym, dałam mu alfabet Lorma (metoda porozumiewania się z głuchoniewidomymi polegająca na pisaniu na dłoni rozmówcy), o którym ani on, ani logopedki wcześniej nie słyszeli. Dyrektor ucieszył się z alfabetu i jeszcze raz podkreślił, że problem nie istnieje. Nie nalegałam. W końcu byłam tylko wolontariuszką, w dodatku to nie był nawet mój projekt. Zarówno wcześniej, jak i później, dyrektor dał wiele dowodów na to, że jest człowiekiem otwartym, życzliwym, któremu zależy na dobru uczniów. Tym razem jednak schował głowę w piasek.

            Wielu uczniów nie ma motywacji do nauki. Zaproponowałam dyrektorowi organizowanie spotkań z dorosłymi niewidomymi i niesłyszącymi, którzy coś w swoim życiu osiągnęli. Młodzież mogłaby z nimi porozmawiać, zadać pytania, podzielić się swoimi wątpliwościami i obawami. Bardzo mu się ten pomysł spodobał. Udało mi się znaleźć dwie chętne do przyjścia do szkoły osoby: moją głuchoniewidomą, belgijską koleżankę studentkę oraz znajomą, niesłyszącą Francuzkę, pracującą na uniwersytecie w Reims. Kilka dni przed moim powrotem do Polski dyrektor podziękował mi za owocną współpracę. Usłyszałam, że wiele wniosłam w życie szkoły i bardzo mu zależy, byśmy pozostali w kontakcie.

            Problem ławki pojawia się też w spektaklu „Widzisz, co mówię?”. Wystawiano go w miasteczku oddalonym od Liège o prawie 200 kilometrów. Grali w nim niewidomi i niesłyszący. Po przeczytaniu recenzji, koniecznie chciałam go zobaczyć. Był jednak grany wieczorem. Nie udało mi się znaleźć nikogo chętnego na wyjazd. Zadzwoniłam więc do prezesa stowarzyszenia przygotowującego przedstawienie. Wiedział, że nie będę miała jak wrócić, widział, że jestem bardzo zmotywowana, więc zaproponował mi nocleg u siebie. Na peronie czekała na mnie sekretarka. Po wejściu do sali dostałam brajlowską broszurkę z programem, wypowiedziami aktorów i opisem przedsięwzięcia. Gdy chciałam zapłacić za bilet, okazało się, że jestem gościem honorowym. Wskazano mi miejsce w pierwszym rzędzie. Obok usiadła Virginie, ta głuchoniewidoma koleżanka. W pierwszej scenie weszła niewidoma dziewczyna z psem przewodnikiem. Później Virginie mówiła mi, że zna Marię, a ich psy się lubią. Oba zaczęły się więc wyrywać i szczekać. Marie o mało nie spadła ze sceny, a Virginie prawie się na niej znalazła.

Akcja spektaklu toczy się wokół ławki, która jest miejscem konfliktu i kością niezgody. Klan niewidomych toczy wojnę z klanem głuchych. Robią sobie różne psikusy, a publiczność pęka ze śmiechu. Potem pojawia się para – niesłysząca dziewczyna i niewidomy chłopak. Ostatecznie wszyscy się godzą. Przedstawienie było tłumaczone na język migowy, a niewidomym opisywano, co się dzieje.

            Po spektaklu przeprowadziłam wywiad z reżyserem. Vincent Logeot pracował wcześniej z upośledzonymi umysłowo i wózkowiczami.

„Ta sztuka mówi o komunikacji, próbach nawiązania kontaktu, czasem o porażkach. Przede wszystkim jednak mówi o kobietach i mężczyznach, którzy w niej grają. Wraz ze stowarzyszeniem Passe Muraille postanowiliśmy stworzyć spektakl, w którym zagrają niewidomi i głusi. Początkowo wydawało się to niewyobrażalne, czyli zarazem pociągające. Tekst napisałem wraz z aktorami. Najpierw wymyśliliśmy tytuł. Zależało mi na tym, by spektakl był zabawny i inaczej przedstawiał niepełnosprawnych. Dla mnie nie były ważne problemy związane z niepełnosprawnością, lecz rozwiązania. Moim zdaniem, nie ma sensu mówić o inwalidztwie, gdyż jest ono widoczne. Poza tym aktorzy borykają się z nim na co dzień, więc lepiej skupić się na czymś innym. Właśnie dlatego w tej sztuce nie mówimy o niepełnosprawności, ale o trudnościach w komunikowaniu się. Nie chodzi tu o problemy w komunikowaniu się pomiędzy niesłyszącym i niewidomym, lecz generalnie między ludźmi np. z różnych kultur.

Aktorów znalazłem poprzez stowarzyszenia. Są to amatorzy. Najstarszy ma 87 lat. Spotykaliśmy się raz w tygodniu. Praca zajęła nam półtora roku.”

Philippe Harmegnies, prezes stowarzyszenia Passe Muraille, dodaje, że bardzo trudno było znaleźć aktorów niesłyszących. Rozmawiałam też z Patrickiem, niesłyszącym nauczycielem języka migowego. Oboje mamy nadzieję, że sztukę uda się wystawić także w Polsce.

            Reżyser zapewniał, iż spektakl będzie grany jedynie w salach dostosowanych do wózków inwalidzkich, wyposażonych w pętle indukcyjne, w obecności tłumacza języka migowego. Istotne jest również, by obsługa nie bała się niepełnosprawnej publiczności. Niezbędny jest opis dla niewidomych. Korzystając z okazji, zwróciłam mu uwagę na momenty, które nie były wystarczająco komentowane. Kilkakrotnie prosiłam o komentarz siedzącą za mną panią. Dobrze, że nie była głucha. Vincent Przyznał mi rację, trzeba to dopracować. Zapytałam również o wersję tekstową dla nieznających języka migowego. Rozważał taką możliwość, ale byłyby problemy techniczne i nieładnie wyglądałoby to na scenie. Takie podejście bardzo mnie rozczarowało. Dużo mówił o prawie niepełnosprawnych do dostępu do kultury, a przeszkadzają mu napisy. Poruszyłam więc ten temat z Filipem. Obiecał, że wspólnie się nad tym zastanowią.

            Następnego dnia rano miała miejsce zabawna sytuacja. Filip powiedział mi, że ma starego, głuchego labradora. Gdy wróciliśmy w nocy, już spał i nie miał okazji mnie poznać. Rano pierwsza zeszłam do łazienki. Szłam powoli, by nie nadepnąć mu na ogon. Gdy wyszłam, czekał na mnie pod drzwiami. Obwąchał mnie od czubka palców. Pogłaskałam go, merdał ogonem, ale gdy chciałam wrócić na górę, zaczął się denerwować, szczekać i nie pozwolił mi zrobić ani kroku. Filip nie powiedział mi, w jakim stanie są zęby jego psa. Wolałam nie eksperymentować. Wcześniej nie miałam do czynienia z głuchymi psami. Jak się z takim dogadać? Na imię nie reaguje, mimo że je znałam, mowy z ust raczej nie przeczyta, mało prawdopodobne, że zna alfabet Lorma, laptop i komórka też na nic. Powoli doszliśmy do schodów, ponownie obwąchał moje rzeczy, widocznie doszedł do wniosku, że nie ukradłam ich jego państwu i mnie puścił. Gdy zeszliśmy na śniadanie, nie odstępował mnie ani na krok i cały czas się łasił.

            Zależało mi na tym, by spektakl wystawiono także w Liège. Zwróciłam się więc do dyrektora szkoły oraz do stowarzyszenia, które zorganizowało mój wolontariat. Nie udało się dopasować terminów, ale nadal trzymam rękę na pulsie i mam nadzieję, że w najbliższym czasie projekt dojdzie do skutku. Ufam, że obejrzenie tej sztuki pomoże niewidomym i niesłyszącym uczniom, zaczną ze sobą rozmawiać, a niewidomy nastolatek nie będzie się już bał zapytać niesłyszącego, czytającego z ust kolegi: „Widzisz, co mówię?”.

 

Laski, 6/2007